O formach zatrudnienia i prowadzenia biznesu subiektywnych słów kilka

W nawiązaniu do ciekawej dyskusji, która wynikła w trakcie spotkania patronów Devstyle.pl - Maciej Aniserowicz, delikatne uzupełnienie moich przemyśleń i swoiste tl;dr; (lub tl;dw;) do 2h materiału na YT.

18 January, 2018

W całej liście zaplanowanych postów, do których zamierzałem usiąść w najbliższym czasie, tego - którego czytasz - nie było. Postanowiłem jednak dorzucić kilka przemyśleń "na gorąco" (choć i tak z lekkim poślizgiem) po uczestnictwie w spotkaniu patronów devstyle.pl, czyli Macieja Aniserowicza, w którym to dane mi było wziąć udział.

Nagranie ze spotkania Maciek udostępnił publicznie na YouTube, ale jeśli nie dysponujesz obecnie wolnym czasem w wymiarze ~2h + x min na przeczytanie tego posta - przeskocz wideo i zapoznaj się z moimi przemyśleniami "po". Tym bardziej, że sporo z kwestii, o których chciałem wspomnieć wypadło mi z głowy podczas dyskusji.

W zasadzie od razu w momencie, w którym Maciek wrzucił wpis z zalążkiem tematu "a może rzucić wszystko i wrócić na etat?" poczułem, że to coś do mnie i o mnie. I tak jak od razu odpisałem w komentarzu, kilka tych zwrotów akcji w swoim życiu już miałem, a i kilka na pewno przede mną. Chętnie zatem się wypowiem.

Image 2018-01-09 at 10.25.14 PM.png

Na pewno przydałby się tutaj mały wstęp a.k.a. background mojej osoby, nieco szerszy niż stan obecny opisywany przeze mnie na stronie o mnie.

Intro

Lubię określać siebie mianem przedsiębiorcy-programisty, bo zacięcie przedsiębiorcze wyrobiłem sobie zanim jeszcze złapałem pasję do programowania. Skoro już o tej pasji mowa, to ona właśnie zepchnęła mnie finalnie w stronę wykonywania tego jako pracy kontraktowej w relacjach B2B (głównie). Sporo osób chciało i chce robić ze mną różne "biznesy", ale poza moją współpracą z The Cogworks, jestem obecnie "jedynie" zaangażowany w prowadzenie szkoły programowania dla dzieci WOW School, o której zresztą również na łamach tego bloga już wspominałem nie raz.

Zróbmy jednak mały skok w przeszłość, aby nieco bardziej zbudować (?) mój autorytet do dywagowania w powyższych kwestiach...

Swoją programistyczną karierę rozpoczynałem już w trakcie studiów (na 2-3 roku). Po nieudanej próbie podjęcia pracy w wymarzonej wówczas firmie, która była wtedy bardzo popularna na lokalnym rynku (pozdrawiam wtajemniczonych hard(dev)corowców ;)), zostałem wkręcony przez znajomego do innej lokalnej firmy w Białymstoku, która wykonywała równie ciekawe projekty i - co najważniejsze - także w technologii .NET (która to od samego początku bardzo mi przypadła do gustu). Tak też wylądowałem "na etacie" (o ile pracę na umowę zlecenie w pełnym wymiarze czasowym można tak nazwać).

Poza regularną pracą, zainspirowany i naładowany biznesową energią po spotkaniach w ramach Alternatywnej Szkoły Biznesu i Rozwoju Osobistego - w skrócie ASBIRO (którą serdecznie zawsze wszystkim polecam) - podejmowałem się różnych zleceń po godzinach pracy. Były to z reguły jednorazowe projekty aplikacji internetowych dla niezbyt dużych klientów z Polski (znajomych, znajomych-znajomych, coś a'la "ej, Ty Marcin coś w komputerach robisz, stronki potrzebuję..."). Do dzisiaj nie wiem jak łączyłem to ze studiami dziennymi, grą w akademickiej drużynie koszykówki oraz trzecioligowym klubie koszykarskim... da się? da się!

Musiałem aż zerknąć na LinkedIn, aby sprawdzić ile przepracowałem w szeregach tego naprawdę wspaniałego zespołu. Rok i 3 miesiące (wg tego co zapisałem w swoim CV). Marcin upada po raz pierwszy. W ramach ewolucji i po zdaniu sobie sprawy z tego, że to nie jest to, co do końca sprawia mi największą frajdę oraz "czując piniądz" w pierwszym hucznie ogłoszonym wówczas roku mobile(!), krótki czas po odejściu z firmy mojego przyszłego wspólnika, również i ja podjąłem taką decyzję i wspólnie rozpoczęliśmy podbój świata otwierając naszą pierwszą działalność gospodarczą

To dopiero w trakcie prowadzenia tejże poczułem prawdziwą pasję do programowania. Wcześniej potrafiłem to robić, zarabiałem za to pieniądze, ale nie było to coś co sprawiało mi jakąś mega frajdę. Uczucie braku spełnienia z tego co robię wracało jednak w trakcie prowadzenia firmy kilkukrotnie - z mniejszym i większym natężeniem. Dylematy o powrocie na etat przewijały się często w naszych wewnętrznych rozmowach. Były pomysły wysłania jednego z nas na etat i prowadzenia go wspólnie (dobierając do tego projekty "z zewnątrz") oraz kilka innych wariacji tej idei. Niemniej jednak wszystko gaszone było dość sprawnie i w zalążku. Cały czas udawało nam się wychodzić na prostą i - z sukcesami - prowadzić firmę, która robiąc fajne rzeczy, stała się również rozpoznawalna na lokalnym rynku, a również za granicami naszego kraju.

Aż w końcu, po niespełna 5 latach, argumentów i wody do gaszenia pożaru myśli w mojej głowie zabrakło... Marcin upada po raz drugi? Poczułem chęć zmiany, a szereg innych argumentów (m.in. również działalność i wywody Maćka Aniserowicza, od którego ten wpis rozpoczęliśmy), pomogły mi podjąć decyzję o tym, że z firmy chcę odejść i robić coś innego. Nie wiedziałem wówczas jeszcze tylko co chcę robić. Opisywałem zresztą to wszystko tutaj (w swoim pierwszym i chyba najbardziej przemyślanym poście na tym blogu). Tuż po oswojeniu się z tą decyzją i zakomunikowaniu tego zespołowi, z którym budowałem firmę, na horyzoncie pojawiło się kilka ciekawych opcji. Wybrałem jedną z nich i tkwię w niej - bez potrzeby zmiany - do dzisiaj.

Wracając jednak do myśli przewodniej tego wpisu i różnorodnych form prowadzenia działalności i aktywności programistycznej, postaram się delikatnie przybliżyć swoje subiektywne przemyślenia w kontekście każdej z ról / opcji, które obejmowałem do tej pory (z uwzględnieniem bodźców i czynników, które powodowały dalsze zmiany).

Disclaimer

Nie mam w zamiarze namawiania kogokolwiek do którejkolwiek z opcji, ani zniechęcania Was do pójścia którąkolwiek z opisywanych tutaj dróg. Jestem zdania, że każdy swoje "szczęście" jest w stanie znaleźć w innym miejscu i roli, a wszystko to jest kwestią dość mocno osobistą. Opisywane przeze mnie aspekty są tylko i wyłącznie moimi obserwacjami i przemyśleniami. Niech każdy z Was to czytających skonfrontuje je - jeśli zechce - z tym, co siedzi w Waszych głowach i wyciągnie odpowiednie wnioski.

Praca "na etacie"

Choć typowej umowy o pracę podpisanej nigdy nie miałem, zobowiązanie w postaci mojej pracy na zasadach umowy-zlecenia w trakcie studiów traktuję właśnie jako etap tego samego rodzaju. Forma ta często nazywana jest "pracą dla kogoś", choć osobiście nie lubię tego określenia, bo mniej lub bardziej, to co robimy zawsze jest dla kogoś... Ogólne zasady są zapewne Wam znane: zobowiązujemy się do wykonywania pewnego rodzaju pracy i zadań w określonych ramach czasowych, za określone wynagrodzenie. W umowie podajemy swoje dane, numer konta, przychodzimy do pracy - wykonujemy ją rzetelnie (co ważne!) - i czekamy na kolejne przelewy wynagrodzeń :) Wszelkie formalności, kwestie podatkowe, ubezpieczenia społeczne, ZUSy i inne takie takie, leżą całkowicie po stronie pracodawcy. *Swoją drogą widziałem kiedyś wyniki ankiety, z której wynikało, iż spora część naszego społeczeństwa nie jest nawet świadoma kosztów, które ponosi pracodawca w ramach zatrudnienia pracownika. Shame on you! Celem odświeżenia (:>) lub pozyskania wiedzy na ten temat, odsyłam do kalkulatora wynagrodzeń, z którego często korzystam: http://kalkulatory.nf.pl/kalkulator/wynagrodzenie. Warto mieć takie narzędzie zawsze pod ręką, gdy dochodzi do tematu zarobków w różnych formach wykonywanej przez nas pracy.

Nie istotne w naszych dywagacjach jest to czy do pracy przychodzimy na godzinę 8:00, 9:30, czy 11:00, albo czy pracujemy zdalnie, bądź w nienormowanym czasie pracy. To nie ma żadnego znaczenia. Ważne jest to, że w teorii nie mamy tutaj zbyt wielu zmartwień i umowa ta uznawana jest za najstabilniejszą formę zatrudnienia (szczególnie w przypadku rzeczywistej umowy o pracę). W branży IT, w związku ze sporym brakiem wykwalifikowanych i doświadczonych specjalistów, pracodawcy prześcigają się obecnie w zakresie oferowanych przez nich benefitów, będących uzupełnieniem tego, co w standardzie zapewnia nam umowa o wykonywanej przez nas pracy. Od standardowych wzmiankach o piłkarzykach w biurze, poprzez karty multisportu, aż do cateringu dietetycznego, 13-tych pensji i copiątkowych masaży ciepłymi kamieniami włącznie (uwierzcie mi na słowo.. odrzuciłem taką ofertę pracy!).

Co zatem sprawia, że ktokolwiek o zdrowych zmysłach rozważa cokolwiek innego niż to co tutaj sobie opisaliśmy?! Nie chcemy stabilnej formy zatrudnienia, regularnej pensji i masy benefitów, przy jednoczesnym braku zmartwień związanych z organizacją wszystkiego dot. naszych zobowiązań względem pracodawcy / rządu? A no wychodzi na to, że spora część z nas / Was to masochiści lubiący wyzwania i nie lubiący monotonii oraz stania w cieniu i bycia zależnym od decyzji innych osób. Szablonowy Kowalski puka się w tym momencie w czoło...

Do najczęstszych wg mnie argumentów odpychających programistów (i mnie osobiście) od pracy w tej formie zatrudnienia należą:

  • koniec "ścieżki"
    • wykonując naszą pracę już przez jakiś czas, wspinamy się w naszej pseudo korpo-drabince stanowisk i w pewnym momencie dochodzimy do martwego punktu, w którym nikt nas nie zagnie w firmie a.k.a. jesteśmy najmądrzejsi w pokoju, wynagrodzenie już nam nie podskoczy znacząco, a jedyne o co możemy się teraz starać to biurko w mniej nasłonecznionym zakątku biura, bądź większe słupki w raportach z wykonywanej przez nas pracy (celowo generalizuję, bo tego typu sytuacji jest wiele i każda jest inna)
    • oczywiście zawsze możemy zmienić firmę na inną, ale ten schemat znowu może się powielać i wpadniemy w te same pułapki, przed którymi uciekaliśmy
  • monotonia i zwyczajna nuda
    • często w tego typie pracy brakuje nowych, ciekawych rzeczy i wyzwań, które dawałyby motywacje i podnosiły poprzeczkę naszych umiejętności i samozadowolenia
    • ugrzęźnięcie na 5 lat w jednym projekcie (i technologii) dla jednego klienta nie zawsze jest ciekawe i dostarcza wystarczająco endorfin
    • punkt ten jest z drugiej strony często postrzegany jako pozytyw pracy, bo przecież czasem nie musimy się wysilać prawie w ogóle, a pensja nam spływa na konto, prawda?
  • brak kontroli nad wykonywanymi zadaniami
    • czyt. robimy to co nam każą, a niekoniecznie to, co w danej chwili chcielibyśmy robić
  • brak zadowolenia z wykonywanej pracy
    • nasz projekt wylądował w koszu? przełożony nawet nie pochwalił nas za wykonanie kawałka dobrej roboty? a może nasza praca to kopiuj-wklej pracy wykonanej przez kogoś innego? i tak w kółko... (patrz pkt. dot. monotonii)
  • złe zarządzanie zespołem oraz brak odpowiedniej komunikacji
    • to dość obszerny podpunkt, ale często obserwowany w branży - jako pracownicy czasem czujemy się zupełnie niezarządzani, zagubieni - nie każdy się w tym odnajduje jak ryba w wodzie - wiele osób potrzebuje tzw. bicza i wręcz rozkazów tego, co ma być zrobione, bo inaczej nie będzie zrobione :)
    • niemotywowany odpowiednio zespół się rozleniwia i traci morale - to proste i z pozoru oczywiste, ale pracodawcy i menadżerowie (Ci "źli") mają to często w nosie
    • brak komunikacji, bądź zła komunikacja powoduje również same problemy.. jeśli o rozpadzie zespołu dowiadujemy się w momencie, w którym zostajemy sami w biurze, albo o tym, że powinniśmy coś zrobić dowiadujemy się z wypowiedzi typu "powinieneś się domyślić" (tutaj obstawiam szefa kobietę ;)) - to coś tutaj nie gra i ciężko o zgranie w tego typu zespołach
  • próby osadzania nas w rolach, do których się nie nadajemy
    • jesteś najlepszym programistą w zespole, zarządzaj więc teraz i ucz młodych jak być takim zajebistym! - nie każdy jest tak samo dobrym nauczycielem czy menadżerem jak programistą - ba! wręcz większość z programistów podejrzewam, że ma w tych dziedzinach braki, które ciężko jest czasem zapełnić wiedzą
    • tutaj nawiązać można do pkt. z końcem "ścieżki", bo często na siłę tą ścieżkę chce się nam wydłużać, a nie wszyscy chcą swoją rolę i jej zakres zmieniać czy rozszerzać!
  • procedury, biurokracja
    • osobiście nie wyobrażałem sobie wypełniania formularza z prośbą o dzień wolny np. w dniu jutrzejszym, a jedna z firm mnie rekrutujących taki wymóg / procedurę miała
    • znam też z opowieści sytuacje, w których programiści potrzebowali nowych (bądź innych) komputerów i musieli przebijać się przez korporacyjną drabinę i kaskadę delegacji informacji, aby ktoś im te maszyny dostarczył
    • o sytuacjach typu samodzielny zakup szkoleń czy certyfikatów już nie wspomnę.. ale w wielu firmach finansowanie tego typu aktywności nie wchodzi w ogóle w rachubę
  • brak nakładów i chęci na dalszy rozwój i edukację pracownika
    • to doskonałe uzupełnienie podpunktu dot. samodzielnego zakupu szkoleń przez pracowników - wielu przedsiębiorców ma w nosie rozwój ich kadry i oczekuje jedynie rezultatów w postaci wykonywanych przez nich pracy: TU i TERAZ!
    • jeśli dochodzi do sytuacji, w których pracownicy biorą dzień wolny od pracy, albo pozorują chorobę, aby wziąć udział w wymarzonej konferencji to coś tutaj nie gra...

Zapewne gdybym się jeszcze trochę wysilił to tych punktów znalazłbym w swojej głowie więcej. Nie jest to post o tym jak sobie z tymi problemami radzić z perspektywy pracodawcy czy menadżera (może to dobry materiał na post?), ale wielu z pracodawców nie robi z tym nic, doprowadzając powolnie do wypaleń zawodowych i ucieczek kadry w kierunku innych firm, może radzących sobie choć z częścią bolączek, które dotykają nas w obecnej firmie.

W moim przypadku, byłem naprawdę zadowolony ze swojej pierwszej pracy! Nauczyłem się bardzo wiele. Głównie jak nie robić wielu rzeczy :) Ale to przecież na błędach uczymy się najlepiej, c'nie? Jako szarak i junior wówczas za wiele nie miałem do gadania, robiłem swoje najlepiej jak potrafiłem i obserwowałem. Zbudowałem dość ciekawy prototyp aplikacji cross-platformowej, której zmodyfikowana wersja do dzisiaj wykorzystywana jest przez setki (a może i tysiące?) użytkowników w Polsce. To co popchnęło mnie jednak dalej było jednak związane z innymi aspektami i argumentami z powyższej listy. Stale czułem się niezadowolony z tego co robiłem. Niby miałem wolną rękę i samopas, ale z drugiej strony nie było to coś, po co chciałem jechać do pracy. Nie miałem zbytniej pomocy ze strony zespołu ani kadry zarządzającej. Może też zawaliłem wówczas komunikacyjnie. Nie wiem. Z drugiej strony rozpocząłem w międzyczasie swój staż w Microsoft Polska i poznałem Umbraco CMS, z którym romans mam do dzisiaj :) To właśnie z jego wykorzystaniem robiłem projekty po godzinach dla klientów, którzy napatoczyli mi się w międzyczasie. W pewnym momencie sprawiało mi to zdecydowanie więcej radości niż "normalna" praca, a że w firmie, w której pracowałem nie było akurat use-case'a do wykorzystania Umbraco, złożyło mi się to w spójną całość i postanowiłem iść dalej.

W mniej więcej tym samym czasie, osoba, która wciągnęła mnie do tej firmy, również ze swoich powodów z firmy odeszła i na jednym z naszych nieformalnych spotkań przy piwie, obgadaliśmy strategię podboju świata i po moim odejściu zawiązaliśmy spółkę, w której z początku zdecydowaliśmy się na realizację WSZYSTKIEGO z naciskiem na cross-platformowe aplikacje mobilne, w które uwierzyliśmy w tamtym czasie.

Decyzja o odejściu nie była prosta, tak samo jak zakomunikowanie tego przełożonym. Byłem wówczas jednoosobową armią od zadań specjalnych w aplikacji, która już była sprzedawana klientom i nikt inny nie miał zielonego pojęcia o tym co się wewnątrz tej aplikacji dzieje! Zapomnijcie o pojęciach takich jak: transfer wiedzy, code review itp. Wtedy nikt poza mną nie wiedział jak to uruchomić, a co już mówić o tym, aby wprowadzić tam zmiany czy wdrożyć to na urządzenia klientów :) Postanowiłem jednak być fair i pomimo braku okresu wypowiedzenia, zobowiązałem się do ukończenia pracy nad prototypem i nie opuszczania firmy do tego czasu (jednocześnie komunikując tę chęć i dokładając do tego słowo kluczowe "definitywnie" niczym w Milionerach, więc odwrotu - pomimo prób ze strony pracodawców - już nie było).

Praca "na swoim"

No to jak już odszedłem z pracy "dla kogoś" to teraz robię tylko to co chcę, za ile $$$ chcę i w końcu będę szczęśliwy! Będę pracował "na swoim" i sam sobie dyktował warunki pracy! Ta...

Od początku mieliśmy plan na firmę. Był w końcu "rok mobile", a my mieliśmy skille pozwalające nam w szybkim czasie stworzyć aplikację mobilną na wszystkie wiodące wówczas platformy. Do tego, wykorzystując Umbraco CMS byliśmy w stanie stworzyć panel administracyjny do aplikacji, który będzie prosty i sprawny w obsłudze. Nasz target: centra konferencyjne. Cel: aplikacja do obsługi konferencji (wiecie: agenda, szczegóły wydarzenia, może jakaś komunikacja pomiędzy uczestnikami itp.). I jak to dwóch programistów-biznesmenów postanowiło.. usiedli i kodowali. Widzisz tutaj anti-pattern każdego prawilnie zanalizowanego pomysłu na biznes / aplikację / etc? Dobrze dla Ciebie!

Miesiąc, dwa miesiące, trzy miesiące... nie pamiętam ile tego czasu wtedy finalnie zmarnowaliśmy. Dobrze, że mieliśmy wsparcie zaprzyjaźnionego inwestora, który opłacał nam wówczas pensje minimalne, dzięki którym byliśmy się w stanie w ogóle utrzymać. Bez tego byśmy już wtedy zginęli. Przecież po co jakikolwiek bufor i zaplecze finansowe, skoro "programista zawsze w cenie" :)

Z prototypem aplikacji udaliśmy się do zaprzyjaźnionego centrum konferencyjnego i okazało się, że oni w ogóle tego nie potrzebują, a aplikacje do obsługi wydarzeń - jeśli już - wydarzenia robią sobie we własnym zakresie. FAIL. Strzał mailem do jednego i drugiego organizatora konferencji - odbicie się od ściany, inne firmy oferowały bardziej dopracowany produkt, dodatkowo natywny a nie jakiś tam cross-platformowy. Projekt do kosza, kubeł zimnej wody na nasze głowy. Zdrapujemy nasze zdemotywowane tyłki z podłogi, siadamy do naszego stołu ping-pongowego w biurze i debatujemy co dalej możemy robić.

Wszystkiego uczyliśmy się wówczas sami, dodatkowo wspierając się wiedzą z książek, których to jednak nie nadążaliśmy czytać, bo błędy i ich skutki łapały nas szybciej niż mądrości wyciągane z kolejnych lektur :)

W pewnym momencie jednak zaczęliśmy łapać rytm. Od projekciku do projekciku, z relacji z jednym przedsiębiorcą w ramiona drugiego i jakoś zaczęło to ruszać. W międzyczasie zdobyliśmy nagrodę ufundowaną przez Białostocki Park Naukowo-Technologiczny, dzięki której mieliśmy budżet do wykorzystania na nasze nowe biuro w Parku (na które cierpliwie czekaliśmy chyba przez rok/dwa, aż w końcu dorobiliśmy się własnego biura w innej lokalizacji - Park miał problemy z ukończeniem budowy na czas). Był to jednak spory kopniak motywacyjny, który wspominam zawsze zgłaszając się, bądź przekonując kogokolwiek do zgłoszenia się w konkursie na pomysł na biznes. Zacieśniło to również nasze relacje z Parkiem oraz jego ówczesnymi prawie-lokatorami, z którymi to biznesowe i prywatne kontakty utrzymuję do dzisiaj!

Potem nastąpiły lata grube. Otrzymywaliśmy coraz ciekawsze zlecenia, budowaliśmy naszą markę i rozpoznawalność na lokalnym rynku, a ja niesamowicie szybko się uczyłem i co raz bardziej realizowałem w tym co robiłem. Poświęcaliśmy się bez opamiętania pracy, ale przecież lubiliśmy to! Maratony po 30h z pizzą i energetykami w tle? Jak na filmach, no nie? Co najlepsze, po godzinie spania opierając się łokciem o biurko, potrafiliśmy lecieć na spotkanie biznesowe - niemalże z zapałkami w oczach - i dobijać kolejnego "deala", który gwarantował nam kolejne stabilne przychody. To były te "najlepsze" spotkania :) Endorfiny robiły swoje. Uczyliśmy innych programistów, stawaliśmy się ekspertami w tym co robiliśmy, a w najlepszym okresie pracowało dla nas w sumie ok. 6 osób, które odciążały nas w realizacji pewnych elementów naszych zobowiązań. Rozpoznawalność w Polsce i nieprzypadkowość przypadków w połączeniu z historią na innego posta z LinkedInem w tle, doprowadziły nas do nawiązania stabilnej relacji z agencją zlokalizowaną w UK i lawiny mniej i bardziej ciekawych i dochodowych projektów.

Choć nazwałem to latami grubymi, nie wszystko było takie kolorowe, jak to wygląda z reguły z zewnątrz. Tutaj też chciałbym, aby każdy z czytających to osób na chwilę zatrzymał się i pomyślał o swoich idolach i guru, którzy może z zewnątrz jedynie pokazują jak to im się wiedzie, chwalą się sukcesami, a o porażkach zbyt wiele nie mówią. Oni też odnoszą porażki, często i gęsto. Doskonale wiem jak ciężko mówić o porażkach. Zresztą, trzeba już być na rynku kimś, aby swobodnie się do nich przyznawać, bo przecież kto będzie ufał firmie, która ma problemy z utrzymaniem ciągłości finansowej czy np. wahaniami motywacji do dalszego działania?

Moim mottem do dzisiaj jest: "Fail often. Do stupid shit. Learn. Repeat." - zasłyszałem to kiedyś od kogoś mądrego. Polecam.

"Liderzy jedzą na końcu" mówili i pisali też Ci mądrzejsi, więc i nam często zdarzały się miesiące bez wynagrodzenia, które zawsze za to płaciliśmy naszym pracownikom i podwykonawcom - nawet jeśli wiązało się to z zaciągnięciem pożyczki od naszego tajemniczego inwestora, który nieustannie nas wspierał. Problemów było zdecydowanie więcej. Uciech i radości - także.

No dobra Marcin... ale przecież sam chciałeś wskoczyć na ta sinusoidę wrażeń i pracować "dla siebie". Tak, to prawda i robiłem to najlepiej jak umiałem. Mimo wszystko w pewnym momencie, po prostu przestało mi to sprawiać radość. Przychody firmy rosły, perspektywy rozwoju również. Maratony po x godzin bez ruszania się sprzed komputera zdarzały się już rzadko, a dodatkowo przestały mi już imponować i motywować do dalszego działania i ich powielania. 

Tutaj wtrącę tylko podcast twórców Basecampa i autorów książki (nomen omen jednej z moich ulubionych) o tym samym tutule - Rework. Polecam, a w tym temacie szczególnie odcinek zatytułowany "WORKAHOLICS AREN’T HEROES":

Co jeszcze może powodować (i finalnie spowodowało we mnie) chęć do zmiany?

  • bezpośrednia odpowiedzialność za czyny swoje i podopiecznych
    • tutaj Ty - jako szef / menadżer - bierzesz odpowiedzialność za to co tworzysz i sprzedajesz, nie możesz od tego łatwo uciec i zwalić odpowiedzialności na kogoś w drabince nad Tobą
    • Twój błąd może wpłynąć bezpośrednio na sytuację firmy
    • jak ktoś zawala to Ty również finalnie zawalasz (o ile tego nie naprawisz zawczasu)
  • rezygnacja z wykonywania "przyjemności" na rzecz "obowiązków"
    • to chyba najgrubszy z argumentów - stając się CEO automatycznie oddajemy cząstkę (a często całego siebie) z tej strony rzemieślniczej, która do tej pory rządziła - czyt. jesteś programistą i uwielbiasz to? będziesz niestety mniej kodować, a może nawet i w ogóle... dobrze jeśli wciągnie Cię ta "ciemna" strona biznesu - wówczas pół biedy :)
    • gorzej jednak jeśli utkniesz w nawale zadań, które w ogóle przyjemności Ci nie sprawiają i sprawiać nie zaczną - powodując jedynie tęsknotę i żal za stabilnością i "spokojem" poprzednio wykonywanej pracy
    • firma się rozwija, zatrudniasz nowych ludzi, dostajesz zlecenia ale okazuje się (często i gęsto), że tak na prawdę to słaby z Ciebie menadżer i w ogóle nie jesteś w stanie zapanować nad stadem (siada komunikacja, terminowość, cashflow, biznes..)
  • niedopracowany i nieprzemyślany model biznesowy lub jego zupełny brak
    • wiele firm nie wie jak zarabiać pieniądze i skąd czerpać przychody - ciekawe co nie? byłem w tym miejscu i wiem, że kasa nie spada na programistów i firmy programistyczne z nieba...
    • problemem jest także chęć robienia zbyt wielu rzeczy - nie da się być dobrym we wszystkim
    • "jakoś to będzie" jako model biznesowy działa niesamowicie rzadko :)
  • brak stabilnych przychodów i walka o klientów
    • to chyba coś co najczęściej powoduje ból głowy, bo przecież nie każdy jest przygotowany na np. pół roku bez żadnego wynagrodzenia / przychodu - czy Ty jesteś na to przygotowany / przygotowana? a co jeśli te przychody trzeba zapewnić jeszcze wszystkim swoim pracownikom i podwykonawcom (o ile chcesz Ty być fair..)?
    • rynek IT pomimo swojej dynamiki i braku tych wykwalifikowanych pracowników wcale nie podjeżdża pod dom każdego z katalogiem projektów do wykonania i zaprasza do podjęcia się tego... a szkoda :)
    • sporo projektów na rynku szuka osób na stałe do zespołów - wówczas "bycie firmą" staje się ciężarem - o wiele łatwiej jest znaleźć pracę posiadając doświadczenie, niż nawiązać dobrą relację B2B z kontrahentem chcącym nam coś zlecać stale
    • Polscy klienci... o tym słyszy się też od każdego jacy to Ci nasi lokalni biznesmeni nie są - chcą wszystko na wczoraj i najlepiej za darmo :) oczywiście tego typu klientów nie brakuje, ale nie tylko w Polsce i są oni rzeczywistym problemem. Nie każdy przecież może rezygnować z płynących do niego zapytań, bo przecież trzeba zapewnić przychody... a czasem lepiej zabrać z "bufora" (o ile go mamy!) niż wpakować się na minę
  • brak poduszki finansowej i konkretnego planu działania
    • z maksymą "jakoś to będzie" na pewno nikt nie zbuduje wielkiego biznesu - to wymaga odpowiedniego planowania i tego należy się stale uczyć oraz adoptować do warunków, które się nieustannie zmieniają
    • słyszeliście, że ok. 80% społeczeństwa w Polsce nie jest przygotowana na niespodziewany wydatek o wysokości 2000 zł? Swoją drogą mam nadzieję, że Ty czytelniku jesteś? Ja drastycznie zmieniłem swoje nawyki finansowe już jakiś czas temu - polecam i Tobie (tutaj muszę wspomnieć o książce Michała Szafrańskiego pt. "Finansowy Ninja" - od tego zacznij!)
    • w nawiązaniu do powyższego, jak taka osoba poradzi sobie w przypadku konieczności zapłaty wynagrodzeń pracownikom przez okres, w którym w przychodach firmy panować będzie stagnacja? Strach się bać...
    • jeśli nie wiemy ile zarobimy, nie mamy zielonego pojęcia o tym ile możemy wydać (również na swoje wynagrodzenie!)
  • brak delegacji zadań i chęć robienia / weryfikowania wszystkiego samodzielnie
    • do tej pory robiąc niemalże wszystko samodzielnie, automatycznie chcemy też wszystko dot. firmy robić sami (ACHTUNG! Danger Zone!!!)
  • problem w odseparowaniu życia od pracy = ciągła praca (work-life balance)
    • prowadząc jednoosobową działalność gospodarczą i robiąc to niezbyt rozważnie, świadomie lub nieświadomie, stajemy się tą działalnością i poświęcamy jej każdą wolną chwilę
    • myśląc ciągle o pracy zaniedbujemy inne ważne rzeczy tj. rodzina, pasje (te nie związane z tym co robimy zawodowo), znajomi...
    • ciągle chcąc robić więcej, rozwijać się i nie będąc świadomym strategii rozwoju oraz bez planu i odpowiedniego wsparcia czy też rozłożenia tego w czasie - zmierzamy jedynie do zajechania się fizycznego i psychicznego
  • nieodpowiednia komunikacja w zespole
    • ten problem dorzucam w zasadzie jako ostatni, ale nie jest on tak na prawdę mniej istotny od pozostałych - widziałem firmy, w których CEO stąpali po takich chmurach, że z "plebsem" to nawet nie rozmawiali, o zwolnieniach pracowników ludzie z biurek obok dowiadywali się dopiero w momencie, w którym biurko zostawało puste, a o problemach firmy do momentu otrzymania wypowiedzeń nikt nic nie wiedział...
    • komunikacja to bardzo ważna sprawa i czynnik, dzięki któremu zespół gra razem do jednej bramki, a nie jest jedynie zlepkiem Ronaldów i Messich, którzy nie wymieniają nawet ze sobą podań i tylko rywalizują o "złotą piłkę"
    • jeśli nawala komunikacja - morale zespołu spadają, a ludzie nie czując przywiązania i możliwości oddziaływania na całą firmę, zaczynają czuć się po prostu niepotrzebni i szukają nowych wrażeń
    • to niewątpliwie problem, który jest widoczny z obydwu stron tj. przedsiębiorcy, jak i pracownika i z żadnej z tych stron nie może być lekceważony

Trochę się tego też i tutaj zebrało ;) Wydaje mi się, że każdy z tych problemów oraz tona innych, o których dzisiaj nie wspominam, dotknęły mnie mniej lub bardziej w okresie od wyskoczenia z gniazdka pracowniczego do chwili dzisiejszej, w której to w dalszym ciągu dopiero uczę się i rozwijam biznesowo. Oczywiście poza problemami jest cała masa pozytywnych aspektów, które nomen omen powodowały i dalej powodują, iż tym programistą-przedsiębiorcą przestawać być nie chcę. Jeśli miałbym to wszystko uprościć i streścić w jednym zdaniu i poradzie to byłoby to: wszystko to kwestia odpowiedniego planowania i samoświadomości swoich możliwości oraz predyspozycji.

Ja rozpoczynając swój pierwszy własny biznes chciałem kodować. Kodować dla siebie, na swój rachunek, dla ludzi, z którymi będą chciał to robić, a nie będę musiał. Tych ludzi jednak trzeba było szukać, w międzyczasie zastanawiać się co im tak na prawdę chcę sprzedawać i okazywało się, że tego kodowania to zostawało z 20% ogólnego czasu poświęcanego pracy. W momencie, w którym klientów pojawiło się kilku.. trzeba było czas pracy wydłużyć, aby dowozić wszelkie obietnice i rozwiązania. To powodowało, że w wielu okresach po prostu tęskniłem za kodowaniem.

Z drugiej strony, czasem tonąłem z radością w kwestiach promocyjnych, czułem się jak ryba (rekin!) w wodzie stojąc jako frontman odpowiedzialny za budowanie nowych relacji biznesowych, bądź po prostu planując i odhaczając kolejne zrealizowane cele biznesowe. Wówczas zdarzały mi się momenty, w których zmuszałem się do kodowania, a strategie, plany, kwestie biznesowe spychałem na dalszy plan. Tęskniłem za Marcinem-biznesmanem :) To była (w sumie czasem nadal jest) taka wewnętrzna walka z samym sobą. Nie zawsze jednak dobór priorytetów okazywał się trafny i prowadził mnie do różnych decyzji - lepszych i gorszych.

Jedną z takich moich trudniejszych decyzji - dotyczących prowadzenia własnego biznesu - było opuszczenie spółki, która była tym pierwszym planem na realizację samego siebie jako CEO / Co-Founder / skafander itp. itd. Na tablicy zapisanej markerem w pewnym momencie lista "przeciw" przerosła listę "za" brnięciem w to dalej, a zestaw dodatkowych czynników postawił przysłowiową "kropkę nad i".. i ruszyłem dalej. Brzmi to banalnie i prosto, gdy piszę to w tej chwili. Ta decyzja dojrzewała we mnie bardzo długo.

Dodatkowo timing tej decyzji był delikatnie mówiąc - zły. Za niedługo rodziła nam się Oliwka, czekaliśmy na odbiór naszego mieszkania, a w życie wchodził nasz kredyt hipoteczny, który już musieliśmy spłacać. Nienajlepszy moment do odcięcia się od jedynego (znaczącego) źródła przychodu na tamtą chwilę, prawda? Perspektywa i spojrzenie czasem na coś z zewnątrz (często nawet głupie wysłuchanie opinii kogoś spoza otoczenia), pozwala dostrzec nam rzeczy, które nie są widziane na pierwszy rzut oka.

Ba, czasem słowa wypowiedziane na głos, a nie siedzące w głowie, są zrozumiane zupełnie inaczej niż w chwili, w której o tym jedynie pomyśleliśmy.

Praca "na kontrakcie"

Zmieniamy ku końcowi tej historii :) Po chwili, w której zdecydowałem się opuścić swoją pierwszą firmę i coś w sobie zmienić, długo nie błądziłem w myślach. Stwierdziłem, że dalej chcę robić to co już robiłem w tym czasie czyt. programować w technologii .NET w oparciu o Umbraco CMS, rozwijać i angażować w swoje działania społeczność w Polsce, uczyć i dzielić się wiedzą oraz współpracować z WOW School, gdzie nauka dotyczy tych delikatnie młodszych :) Dodatkowo strasznie pragnąłem stabilizacji. Chociażby w postaci samodyscypliny do utrzymywania normowanego czasu pracy, stabilnych i łatwych do przewidzenia przychodów oraz mniejszej ilości stresu, który swego czasu doprowadził mnie do nieprzewidzianych problemów zdrowotnych i wizyty w szpitalu...

Zacząłem szkicować, rysować, budować ofertę swojej osoby i wszystko zaczęło układać się w spójną całość. Wysłałem bodajże 3 maile do osób, które uważałem, że mogłyby mi wówczas pomóc, jednocześnie realizując przy tym misję, którą realizują. Na każdy z tych maili otrzymałem bardzo pozytywną odpowiedź, co mnie niesamowicie ucieszyło i zmotywowało do dalszego działania. Wiedziałem już, że nie wyląduje w pierwszej lepszej firmie na okresie próbnym tylko po to, aby mieć źródło utrzymania i gdzieś "przezimować" do lepszej okazji na horyzoncie (a był też i taki plan...). Byłem także na jednej rozmowie kwalifikacyjnej, na której czułem się - pomimo sporego doświadczenia - jak junior .net developer (a momentami nawet i gorzej :)). Finalnie odrzuciłem tę bardzo dobrą ofertę pracy na etacie z benefitami, o których musiałbym napisać kolejnego posta, i udałem się w stronę formowania swojego nowego biznesu... UDFND.

UDFND to ja. Ja to mój nowy biznes. Mało skalowalny (a wręcz ostatnio zgubiłem 9kg!), ni to młody już ni to dynamiczny, ale ja. Postanowiłem umiejętności, które zdobyłem przez lata wykonywania pracy w różnych formach, wykorzystać celem pomocy innym - tym samym "kupując" sobie trochę spokoju w postaci porzucenia czasu potrzebnego na wszystko, czego na razie wykonywać nie chciałem.

Tak też rozpocząłem pracę w ramach kontraktu z firmą The Cogworks. Dzięki swojej otwartej kulturze pracy i relacjom, które udało nam się wcześniej zbudować, firma przyjęła mnie niemalże jak członka rodziny i umożliwiła mi realizację moich marzeń i planów - również z uwzględnieniem tych, które pracy na relacjach z nimi bezpośrednio nie dotyczą. Okazało się także, że niektóre z tych planów były też na mapie ich "ToDo-sów". Win-win. Dzięki wzięciu sprawy w swoje ręce i przedefiniowaniu mojego czasu poświęcanego pracy mogłem także zacieśnić swoje relacje z WOW School i osadzić się bardziej w roli nadzorczej / technicznej, mając na to finalnie więcej czasu i brak wyrzutów sumienia dot. inwestycji go w przedsięwzięcie, które od samego początku traktowałem jako coś co nie generuje przychodu przeliczalnego na złotówki i tantiemy. Dawało radość. Zaowocowało to także tym, iż z czasem stałem się integralną częścią całego przedsięwzięcia i w chwili obecnej mam realny wpływ na rozwój i kierunek, który już jako wspólna firma obieramy.

Moje cele/misja na tamtą chwilę:

Programowanie w technologii .NET w oparciu o Umbraco CMS (Hejo, robię to we współpracy z The Cogworks - najlepszym, złotym partnerem Umbraco)
Rozwój i angażowanie w swoje działania społeczności w Polsce (Again... The Cogworks - organizuję i uczęszczam w meetupach, konferencjach, prowadzę swój kanał na YouTube - wszystko w ramach pracy oczywiście)
Prowadzenie szkoleń (The Cogworks uczyniło mnie oficjalnym trenerem Umbraco (o czym kiedyś może z raz udało mi się zamarzyć))
Myślenie kreatywne, niekonwencjonalne pomysły, przedsiębiorczość (Tu mam pole do popisu w WOW School, gdzie realizuję się biznesowo we wszystkich wolnych chwilach z moich "luźniejszych" przebiegów)
Normowany czas pracy (Oo tak.. jeśli siedzę po nocach teraz to tylko wówczas, gdy chcę, w Święta nie otwieram już komputera i regularnie wyjeżdżam na wakacje :))
Stabilne przychody (kontrakt, udziały w firmach, prowizje - tak!)
Mniej stresu! (nad tym dalej pracuję... ale na pewno nie jestem już takim kłębkiem nerwów, który jak przyczajony tygrys siedział czasem za tą maską wesołka)

Podsumowując zatem ten rozdział: przedefiniowałem samego siebie i uczyniłem z siebie produkt, który sprzedałem w odpowiednie ręce. Nie maskowałem tego za obrazem pseudo dużej firmy a.k.a Marcinex Consulting Group sp. z o.o. / SA / komandytowo-złodziejska itp. Jestem sobą i zawsze sobą pozostanę. Wiedziałem co chcę w czasie poświęcanym pracy robić oraz jakie są moje cele, do których chce w najbliższym czasie dążyć. Poczyniłem kroki, które mnie do tych celów zbliżały i zbliżają w dalszym ciągu. Co więcej - kroki te już teraz zbliżają mnie do celów, które postawiłem sobie już w późniejszym czasie!

Żeby nie było nazbyt kolorowo, trochę o negatywnych aspektach wdrażanej przeze mnie obecnie konfiguracji "kontrakt-biznes".

Co może spowodować (jeszcze nie powoduje), iż zacznę myśleć o zmianie (jakie są moje obawy):

  • nie poświęcając się żadnej z idei w 100%, z żadnej nie wyciskamy MAX możliwości
    • ta sama pułapka co w przypadku programisty-CEO - albo skupiamy się na jednej rzeczy i dajemy z siebie maximum możliwości, albo każda z czynności, które wykonujemy jest wykonywana "na pół gwizdka" - w perspektywie czasu może to prowadzić do niebezpieczeństw
    • nie stając się w 100% CEO, bądź w 100% Devem - kim jesteśmy?
  • robienie kilku rzeczy na raz wymaga niesamowitych umiejętności zarządzania czasem
    • oo tak! pamiętajmy, że czasu wszyscy mamy tyle samo w trakcie doby - to na co go pożytkujemy to tylko i wyłącznie kwestia priorytetów i umiejętności rezygnacji z czegoś na rzecz czegoś zupełnie innego
    • pułapką może być branie na siebie za dużo i powrót do sytuacji, w której po raz kolejny musimy wydłużać czas pracy, aby zrobić wszystko co sobie zaplanowaliśmy...
  • kontrakt może się skończyć - co dalej?
    • najprostsza z możliwości - podobnie jak z pracy, tutaj też mogą nas "wylać"
    • możemy oczywiście znaleźć nowy kontrakt i nawiązać nową relację B2B, ale to wymaga znowuż czasu i przygotowania na okres przejściowy
  • na horyzoncie może pojawić się coś (projekt, biznes), co ogarnie nas w całości i rzucimy się temu w ramiona zostawiając to nad czym pracowaliśmy "tu i teraz"
    • przy tym punkcie jedynie zapala mi się iskra w oku - czy kiedyś może się w moją stronę skierować ktoś z pomysłem, który sprawi, że rzucę wszystko i poświęcę się temu w 110%? 

Celowo na powyższej liście zabrakło takich elementów jak brak zadowolenia z osiąganych zarobków. Zauważyłeś / zauważyłaś to? Już dawno temu zrozumiałem, że nie tędy droga. Na pewno nie będzie to w moim wypadku aspekt, który popchnie mnie w stronę którejś decyzji czy chęci zmiany. Pieniądze są jedynie nagrodą za to co robimy. Jak robimy to dobrze i nasza praca jest wartościowa dla innych - nagrody powinny i z reguły są wyższe. Zawsze kierowałem się i kieruję sercem (czasem zdarzało mi się tego żałować :)). Rozum jednak prędzej czy później był z decyzji serca zawsze zadowolony. Wolę robić coś co chcę robić za darmo, czy mniejsze pieniądze, niż ugrzęznąć w czymś prowadzącym mnie do złej kondycji mentalnej, ale z większą ilością zer na koncie. Wysiadłem już z tego wyścigu dawno temu. Może też i kiedyś pożałuję tego nastawienia. Na razie nie żałuję. Co nie znaczy, że nie chcę więcej zarabiać! ;)

Podsumowanie

Nie ma idealnego i sprawdzonego rozwiązania dla każdego z nas. Jedna osoba czuje się jak ryba w wodzie w roli pracownika, inna zaś nie może żyć bez poczucia kreacji, tworzenia i wpływania na rzeczywistość. Pan X może na tym samym stanowisku co Pani Y znudzić się szybciej lub wolniej. Ktoś może się wypalić zawodowo i nie chcieć nigdy w życiu napisać ani jednej linii kodu więcej. To wszystko zależy. Nie myśl też, że jakakolwiek z powyższych sytuacji gwarantuje Ci kokosy i miliony lądujące na Twoim koncie bez tożsamego temu zaangażowania i ciężkiej pracy. Nie ma nic za darmo. 

Rejestracja działalności gospodarczej i wystawianie faktur za wykonywaną pracę nie czyni z nas przedsiębiorców. Owszem, w pewnych okolicznościach zmiana formy zatrudnienia z umowy o pracę na działalność B2B opłaca się dla obydwu stron (korzystają z tego często pracodawcy, pracownicy również zaczynają odważniej iść w tą stronę). Widzi to też Urząd Skarbowy, który rozpoczyna niewinnie poszukiwania tych, którzy robią to "źle" i w złym celu. Jeśli naszym jedynym klientem jest firma, dla której pracujemy 8h dziennie i w której biurze codziennie przebywamy, a kwotą, którą wcześniej przetrzymywał pracodawca obdarowywujemy księgowych i ZUS samodzielnie i bezpośrednio - nie jesteśmy jeszcze przedsiębiorcami wg mojej subiektywnej opinii. Co najwyżej wykonujemy pracę kontraktową, a może lepiej, aby US to zweryfikował i nazwał odpowiednio? ;) Podobnie w przypadku, w którym bierzemy na siebie cały ciężar związany z prowadzeniem biznesu. Księgowość? Meh, damy radę. Kadry? Ba, doedukuję się. Pozyskiwanie funduszy? Banał, szukajka na YouTube... To istne szaleństwo. Przedsiębiorca widzi okazje i tworzy / kreuje możliwości. Długo zajęło mi dojście do zrozumienia tego. Obecnie staram się pracować nie długo, a mądrze - delegując z siebie zadania na osoby, które wykonają je chętniej i często nawet lepiej ode mnie - bez grama ingerencji w to z mojej strony (a co zatem idzie dając mi czas na inne rzeczy!). Tu widzę dopiero zalążek przedsiębiorczości w sobie. A przecież jestem już człowiekiem po przejściach ;)

Prowadzenie firmy to nie tylko problemy, bolączki i nieprzespane noce. Przy nauce podstawowych rzeczy tj. jak te opisywane dzisiaj przeze mnie i wyciąganiu wniosków z błędów swoich oraz innych - można skupić się na zabawie, odkrywaniu i tworzeniu wartości w tym co chcemy robić. Zawsze warto spróbować, o ile taki pomysł chodzi nam po głowie. Warto też zadać sobie pytanie: co w najgorszym wypadku możemy stracić / może nam się przytrafić? Często odpowiedzią na te pytania jest: NIC STRASZNEGO. Po co zatem żałować, że się czegoś nie zrobiło?

Mówiąc o błędach innych, dobrze się również inspirować przeżyciami innych. Dzisiaj czytasz moje herezje i przejścia. Jeśli pozwolą Ci wyciągnąć jakiekolwiek wnioski i w czymkolwiek pomogą - daj mi koniecznie o tym znać. Pełno jest też interesujących książek, biografii osób, które odniosły sukces w różnych branżach. Skąd, jak nie z tego typu źródeł możemy dowiedzieć się z jakimi problemami wiąże się to co te osoby robiły / robią? Uczmy się na błędach innych. Inspirujmy się sukcesami innych.

No i na koniec może nieco banalne będzie tutaj przytoczenie klasyka w postaci słów Laski z kultowego filmu "Chłopaki nie płaczą":

Ale jest to najszczersza prawda i w 100% w to wierzę! Skupiajmy się na tym co chcemy robić, co lubimy robić i starajmy się przekształcić to w formę naszego zatrudnienia. Róbmy to najlepiej jak tylko potrafimy, a o ile będzie to coś, czego inni ludzie (firmy) potrzebują - otrzymamy za to godziwą nagrodę. Chcąc stabilizacji idźmy w jednym kierunku, w poszukiwaniu szaleństwa i wyzwań w drugim. Zawsze jednak PRÓBUJMY i nie bójmy się ZMIAN. One są motorem napędowym rozwoju i to one mogą zmienić coś, co w chwili obecnej nie do końca nam pasuje. "Plecy same się nie zrobią" rzucając innym z klasyków. Biznesy też! :)