Z uwagi na to, iż blog ten ujrzał światło dzienne niemalże w tym samym czasie co nasza przesłodka córeczka Oliwia, moim zamiarem było również zahaczanie od czasu do czasu na jego łamach o wątki parentingowe. Moi znajomi także często pytają mnie jak fakt posiadania dziecka zmienił moje dotychczasowe życie i w jaki sposób radzę sobie w dalszym ciągu ze zdalną pracą wykonywaną z domu. Stałem się przecież #devtatą! Pora zatem na mały checkpoint i krótkie podsumowanie pierwszych dwóch miesięcy z malutką u boku :)
Checkpoint #1, gdyż planuję ich jeszcze kilka, a Ci "doświadczeni w bojach" ojcowie cały czas zapowiadają, że będzie tylko gorzej. Zatem: pożyjemy, zobaczymy (i opiszemy)!
Uwaga! Dziecko!
Z tym dzieckiem w domu i wywróceniem życia do góry nogami, jest jak z groźbami coraz gorszej sytuacji w kolejnych etapach edukacji. W szkole podstawowej grożą nam gimnazjum (już gimnazjum grozić nie będą ;P). Potem w gimnazjum mówią jak to dopiero w liceum zobaczymy na czym prawdziwe życie polega. W liceum wygrażają się, że studia to nas nauczą życia! A na studiach jeszcze od czasu do czasu pogrożą palcem, że będziemy mieli problem ze znalezieniem pracy bądź z jej utrzymaniem (*nie dotyczy branży IT ;)). Podobnie jest z dzieckiem. W momencie, w którym otoczenie już zauważa, bądź wie o tym, że spodziewasz się dziecka, rozpoczyna swoiste wytaczanie artylerii i gróźb. Wytaczane są one przez osobniki albo już doświadczone przez życie i mające ten etap za sobą, albo zupełnie zielone w temacie (co jest swoistym paradoksem).
- hohoho teraz to dopiero zapomnisz o wysypianiu się!
- o, żegnamy kolegę!
- kup sobie lepiej coś teraz, bo potem to już wszystko na dziecko będzie szło...
- szukaj biura człowieku men!
- no to teraz tylko pieluchy, rozmowy o kupkach i niedzielne spacery po parku
... to tylko niektóre z często słyszanych przeze mnie tekstów :) Niektórych lepiej nie cytować.
A przecież te kilka kilogramów czystej radości, które pojawiają się w tym naszym często szarawym i nudnym życiu to najpiękniejsze co możemy, dosłownie samym sobą, stworzyć. W pewnym momencie cudem przestaje być to, że udało nam się zoptymalizować zapytanie SQL i wykonuje się teraz ono 4 razy szybciej, a to, że jednego dnia odwiedzasz z żoną znajomych na kawie, a drugiego trzymasz na rękach swój najlepszy do tej pory w życiu "projekt".
Ważną zmienną wejściową do dalszej dywagacji jest to, że wraz z żoną bardzo chcieliśmy tego dziecka. W trakcie ciąży nie wariowaliśmy, żyliśmy jak gdyby nigdy nic. Ba! Nie wiedząc jeszcze, że "jesteśmy w ciąży", szaleliśmy na alpejskich stokach we Francji i Włoszech. W 6 miesiącu ciąży pojechaliśmy na wakacje do Albanii (jakby nie patrzeć nie jest to perła Europy), a w trakcie pełnych 9 miesięcy bawiliśmy się - bardziej lub mniej intensywnie - na 4 przyjęciach weselnych.
Mam często wrażenie, że to właśnie nastawienie rodziców (obecnych i przyszłych) determinuje to w jaki sposób postrzegane są różnego rodzaju sytuacje, takie same, które przydarzają się wszystkim innym rodzicom. Dla jednych 5h snu w nocy będzie mordęgą i życiową tragedią, dla innych zbawieniem i ulgą będzie to, że w końcu zmuszeni będą wstawać wcześnie rano. Jeśli dla kogokolwiek dziecko jest problemem jeszcze zanim pojawi się na Świecie, to zapewne będzie jego zwielokrotnieniem po tym, gdy to rzeczywiście nastąpi.
To tylko dziecko...
Dosłownie! I aż i tylko. Wszyscy przecież byliśmy mali. Ludzie mają naprawdę większe problemy niż to, że w naszym życiu pojawia się mały kasztaniak! Świat się nie kończy, doba dalej ma 24h, lista naszych marzeń i celów nie została zresetowana (możemy jedynie odhaczyć z niej spłodzenie potomka!), a zyskaliśmy jedynie multum dodatkowych powodów do radości każdego dnia.
W moim wypadku, pojawienie się Oliwki na horyzoncie, dało mi mega kopa motywacyjnego do tego, by coś w swoim życiu zmienić. Za jednym zamachem, a co! O zmianach tych pisałem w pierwszym prawdziwym poście na tym blogu. Mam też w końcu większą motywację do tego by wcześniej wstawać rano i kończyć pracę o czasie. Chętniej też ruszamy z żoną tyłek z domu. Tutaj w niektórych głowach rozlega się wielki dźwięk ostrzegawczy. Jak to? Z dzieckiem, z domu? Przecież podobno kobieta przywiązana jest do 4 ścian po tym jak urodzi dziecko?! Mając gdzieś stereotypy, uprzedzenia, cudowne rady rodziców czy teściów, zapakowaliśmy małą w samochód tydzień po porodzie i wróciliśmy do domu (trasa Białystok → Pruszków), tuż przed Świętami zrobiliśmy zakupy świąteczne, a teraz latamy po sklepach jak dzicy celem zgromadzenia materiałów potrzebnych na wykończenie mieszkania. Odwiedzamy znajomych, znajomi odwiedzają nas. Do tego staram się kilka razy w tygodniu skoczyć na siłownię i/lub basen, żona wymyka się, gdy chce do kosmetyczki czy na swoje "babskie" zakupy i jakoś nie stanowi to dla nas po prostu problemu. Wszystko to kwestia dobrej organizacji + zrozumienia pomiędzy rodzicami. Duża też tutaj zasługa żony, która dzielnie radzi sobie z mamusiowymi obowiązkami, wtedy gdy tata pracuje :)
Odkąd staliśmy się rodzicami, chętniej planujemy czas w przód. W marcu prawdopodobnie ruszamy do Krakowa, już planujemy wakacje w Polsce, jak i drugie za granicami naszego kraju. "To tylko dziecko". Pakujemy je w bezpieczny fotel, ładujemy niezbędne rzeczy i lecimy gdzie chcemy. W końcu też chcemy! Bo maszerując przy wózku kilometry jakoś szybciej lecą i po prostu więcej chce się zwiedzać i zobaczyć (później również pokazać dziecku) :) A dopóki maleńka nie mówi, nie będzie też narzekała na to, że ją ciągami po różnych stronach Świata.
Dalsza praca zdalna (z domu)
Skłamałbym jeśli napisałbym, że nie było to moim zmartwieniem. Dla tych, którzy nie wiedzą to tylko wspomnę, iż na co dzień jestem programistą, pracującym 100% zdalnie z domu. W trakcie ciąży rozglądałem się za lokalem, który mógłbym wynająć na potrzeby prowadzenia działalności, ale na pewnym etapie odłożyłem to na "miesiąc po porodzie" i tak wisi to dalej w kartach "oddalonych na później" na mojej tablicy w Trello. Wolność, jaką daje mi praca z domu i to, że w każdej chwili mogę po prostu być i pomóc żonie, bądź najzwyczajniej spędzić w każdym momencie choćby chwilę z moimi dziewczynami, to coś, co podejrzewam, iż ciężko mi będzie zamienić na nawet najwspanialsze biuro.
Wszystko sprowadza się do odpowiedniej komunikacji, organizacji pracy i doboru środowiska / ludzi do współpracy. Jeśli zgrywałbym wielkiego przedsiębiorcę, zakładał koszulę do rozmów na Skype i odwracał się z laptopem kierując kamerę na białą ścianę, aby nikt nie poznał, że pracuję z domu to pewnie miałbym problem. A powiem, że miałem i taki etap w życiu, w którym to kim byłem, albo starałem się być zmuszało mnie nawet do takich poczynań. To była głupota, podobnie jak imitacja wielkiej firmy i odpisywania na e-maile z miliona aliasów, którymi na końcu zarządza jedna i ta sama osoba. A praktyka taka jest dość łatwa do zaobserwowania w wielu "młodych i dynamicznie rozwijających się firmach".
Niestety, moment, w którym dziecko postanawia zaśpiewać nam melodię skomponowaną z dźwięków jego donośnego płaczu, nie jest zupełnie możliwy do przewidzenia. Dlatego fajnie, jeśli osoby po drugiej stronie kabla internetowego, wiedzą, że rozmowę mogą zakłócić tego typu incydenty, a Ty w każdej chwili możesz po prostu powiedzieć im, że niestety ale musisz uciekać, bo córka bądź syn potrzebuje Cię bardziej niż oni Ciebie w tej chwili.
Tuż przed narodzinami córki podjąłem decyzję o zmianie swojego dotychczasowego trybu pracy i traf chciał, że w firmie, z którą teraz współpracuję (The Cogworks), panuje taka atmosfera a nie inna, dzięki której sytuacje jak ta opisana wyżej wywołują jedynie uśmiech na twarzach kolegów z zespołu, a i czasem prośbę o włączenie kamery i aktualizację statusu rozwoju Twojego "projektu" :)
Moje rady i sugestie
- przez pierwsze 2 tyg. najlepiej odpuścić pracę (o ile masz taką możliwość, mówię na bazie swojego doświadczenia) - od patrzenia w monitor zdecydowanie chętniej patrzyłem w kierunku maleńkiego stworzenia, które uczyło się jak radzić sobie z zupełnie nową rzeczywistością po wyjściu z brzucha mamy. Dodatkowo jest to jednak też czas, w którym wszyscy się siebie nawzajem uczyliśmy (uczymy się dalej :))
- w pierwszych miesiącach życia dziecko większość czasu przesypia - to doskonała okazja do spokojnego wykonywania zadań i jednoczesnego posiadania przerw w momentach, w których dziecko budzi się na posiłki - ciężko nazwać to rytmem, ale jest to swego rodzaju sposób organizacji i priorytetyzacji zadań zarówno domowych, jak i biznesowych
- starajmy się jak najmniej "zwalać" na dziecko - ono nie jest niczemu winne, a nasze lenistwo nie zyskało nowego usprawiedliwienia wraz z jego pojawieniem się na Świecie!
- jeśli twierdzicie, że "nie da się", obserwujcie tych, którym się to udaje - w każdej branży istnieją przedstawiciele, którzy każdego dnia zakrzywiają czasoprzestrzeń i wprawiają w zachwyt tym, jak sobie najzwyczajniej "radzą" - w takich wypadkach trzeba tę zazdrość i własną niemoc w porównaniu do nich przekuć w czyny i również zacząć coś robić!
- róbcie to co uważacie za słuszne - Wy, nie nikt inny. To Wasze dziecko, Wasze błędy, Wasze plany i marzenia, które w dalszym ciągu czekają na ich urzeczywistnienie :)
Update / appendix
Post został opublikowany prawie po ukończeniu 3 miesiąca :) Za wiele się nie zmieniło. Kolejny devtatusiowy checkpoint w "okrągłe" pół roku. Trzymajcie kciuki!